Strona główna Bez kategorii Choroba winylowa

Choroba winylowa

1866
0

Zbieram japońskie wydania muzy na winylach. I dzięki tej zabawie spotkałem prawdziwego fascynata. Szczerze podziwiam Mariusza za pasję, podejście do muzyki i życia. Człowiek skromny, z ogromną wiedzą o muzyce a co najważniejsze z własnym gustem. Jeśli myślicie, że słuchanie winyli to błahostka to zapraszam do artykułu Marcina:

Krzysztof Wasilewski


CHOROBA WINYLOWA

Niewiele razy pisałem tekst na zamówienie więc trochę się stresuję. Ma być o muzyce i o winylach,.. no i chyba trochę o sprzęcie audio. Spróbujmy …

Urodziłem się w roku, kiedy Stonesi wydali pierwszą płytę, to chyba do czegoś zobowiązuje. No, nie śpiewałem w wózku Satisfaction czy Under My Thumb , ominęła mnie Beatlemania o lecie miłości 1967 dowiedziałem się dziesięć lat później.  O Ten Years After też. Ale coś kiełkowało.

Pierwsza informacja muzyczna jaką pamiętam to ta o śmierci Jimi Hendrixa. Ja byłem wtedy nieświadomy, że jest jakiś Hendrix, jakaś muzyka, miałem sześć lat. Ale sam fakt gdzieś mi się zanotował tak samo jak widok ludzi w podkoszulkach z wizerunkiem Heńka.

No ale do rocka było jeszcze daleko. Najpierw pojawiła się Abba, Waterloo, Money, Money, Money czy Hasta Manana zawróciły mi w głowie. Do tej pory pamiętam zawód, gdy nie udało mi się kupić płyty Abby która pojawiła się w łódzkich księgarniach.

Ale chłopaki z podwórka byli czujni. Wiadomo w latach 70 tych większość czasu spędzało się na podwórku, boisku czy skwerku. I poza kopaniem piłki, pstrykaniem w kapsel udający Szurkowskiego czy Szozdę była muzyka. No i chłopcy przynieśli Black Sabbatch !!! To była kaseta Sabotage bo pamiętam Billa Warda w rajtuzach czyli musiał być rok 1975 lub 76. Zaczęło się.    Muzyczna  Poczta UKF, Mini Max Whole Lotta Love, Iron Man, Paranoid, Child In Time, Smoke On The Water, Stairway To Heaven. Wszyscy w to wsiąknęliśmy. Muzyki słuchaliśmy z radia, nagrywaliśmy na kasety i szpule. Płyty pojawiały się rzadko, jeśli ktoś miał zachodnią płytę winylową to na podwórku rządził, przynajmniej w tematach muzycznych.

Myślę, że to historia typowa dla dzieciaków z lat 70 tych. I dalej też potoczyła się typowo, z jednej strony punk rock (ja się trochę na to nie załapałem), z drugiej muzyka progresywna (choć wtedy tak się na nią nie mówiło), do tego hard rock gwałtownie zmieniający się w heavy metal. Słuchanie muzyki stało się bardziej świadome, wiadomo 10-cio latek słuchający z wypiekami na twarzy Iron Man to troszkę co innego niż 16-to latek zasłuchujący się w The Wall.

Gdzieś tak pod koniec lat 70 tych pojawiły się płyty. Nie wiem, czy zaczęło tych winyli przybywać do Polski więcej czy ja znalazłem się w takim środowisku, ale płyty się pojawiły. Najpierw chodziliśmy na giełdy i bazary pooglądać te cuda, dotknąć też można było, a po pewnym czasie… stało się.  Kupiłem moją pierwszą zachodnią płytę winylową. To było nowiutkie (jeszcze chyba zapieczętowane) niemieckie wydanie Back In Black AC/DC!!!! Więc musiał być rok 1980. Kosztowało majątek.

Wtedy płyty kupowało się nie po to by stały na półce, ale aby przegrać je na taśmę, pożyczyć kumplom, aby przegrali na taśmę, a potem wymienić na inną płytę lub sprzedać, a pieniądze przeznaczyć na kolejne płyty. Czasem przy takiej wymianie udawało się coś zarobić więc kolekcja z jednej płyty powiększała się do dwóch płyt i więcej. Ja moje AC/DC zamieniłem na koncert Jethro Tull Bursting Out, Jethro na francuskie wydanie Atom Heart Mother (okładka był mocno naperfumowana, do dziś pamiętam jej zapach), a potem Atom zamieniłem na Paranoid. Potem płyt przybyło więc trudno, aby to pamiętać, ale te cztery były w takiej kolejności na bank.

Pierwsza połowa lat 80 tych to atak heavy metalu. Już w moich winylowych początkach czyli tak ok 79/80 rządził Judas Priest, Scorpions . Za chwilę ukazała się pierwsza płyta Iron Maiden i to był kolejny przełom. Zostałem metalowcem. Po Judas Priest pojawił się Venom, a potem amerykanie: Metallica, Slayer, Anthrax, Agent Steel, Manilla Road, Blessed Death im ciężej tym lepiej. Gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że kiedyś będę słuchał Coltrane’a i zachwycał się brzmieniem ECMu…

W czasach, kiedy byłem metalowcem (nie takim prawdziwym w skórze i z ćwiekami, tylko takim mentalnym metalowcem) płyt pojawiało się tak dużo, że nie sposób było kupować je wszystkie i wymieniać. Ale ponieważ płyty ciągle jeszcze służyły do tego, aby je przegrywać na kasety to pojawiły się takie podziemne wypożyczalnie. To nawet za duże słowo wypożyczalnie, po prostu jeśli wiedziało się do kogo iść to można mieć było dostęp do kilku tysięcy płyt!!!  Dzięki temu dosyć łatwemu i taniemu dostępowi do muzyki poznałem jej na prawdę dużo no i większość przegrałem na kasety. W domu pojawiły się dziesiątki, setki kaset magnetofonowych. Stąd już niedaleko do ery CD, która dla mnie rozpoczęła się zakupem odtwarzacza Technics i trzech płyt Black Sabbath Sabotage   – znowu te rajtuzy Warda, Genesis (ten z Mama) oraz Rolling Stones Steel Wheels. Ponieważ Steel Wheels to była wtedy nowość, więc wiem, że działo się to w roku 1989.

Tutaj zakończyłbym trochę przydługie wspomnienia muzycznego kombatanta i napisał kilka słów w temacie winylu.

Właściwie kilka słów o winylu już było, ale w tych zamierzchłych czasach płyta winylowa po prostu była, no bo cóż innego miało być. Winyl był podstawowym nośnikiem dźwięku i był traktowany jak później np. dyskietki komputerowe czy obecnie pliki na dysku. Czyli był dobrem powszechnym. Zupełnie inaczej niż obecnie, ale może wypunktuję tematy, aby był mniejszy chaos.

Obrazek posiada pusty atrybut alt; plik o nazwie 5-6.jpg
Koledzy mówią – świątynia dźwięku , chyba trochę przesadzają.

O winylach ogólnie:

No cóż, jak większość fanów muzyki zacząłem kupować CD odkąd ten format się spopularyzował.

Ponieważ jestem chyba bezkompromisowym kolekcjonerem więc moja kolekcja CD powiększała się błyskawicznie (choć wiadomo, że nie ilość a jakość ma znaczenie). Na szczęście winyle pozostały, schowane bezpiecznie w kartonie czekały na swój czas. Pozostał też gramofon Technics kupiony kiedyś w Pewexie razem z innymi elementami wieży.

Minęło trochę czasu i pewnego dnia w chwili nostalgii (tak to była jedyna przyczyna) odpakowałem karton, odkurzyłem gramofon i trochę nieporadnie zacząłem ćwiczyć dawno nie wykonywane ruchy, jak wyjmowanie płyty z koperty i kładzenie jej na talerz. No i zagrało… Cofnąłem się w czasie o kilkanaście lat, znowu usłyszałem szczekające w oddali psy na Animals Pink Floyd, znowu miałem ciary kiedy Gillan wydzierał się w Child In Time. Zaciekawiony, w krótkim czasie przesłuchałem wszystkie swoje płyty i winylowa choroba wróciła. Odnowiłem trochę starych kontaktów, rozejrzałem się na rynku i rozpoczęła się „Druga Winylowa Era”.

Obrazek posiada pusty atrybut alt; plik o nazwie 6-6.jpg
Trochę tych płyt się nazbierało . Na przeciwległej ścianie rządzi CD

Co daje mi winyl?

Przede wszystkim poszerza moje horyzonty muzyczne. Oczywiście od dawna nie byłem już metalowcem (choć mocnej muzyki wciąż czasem słucham z przyjemnością – właśnie leci Slayerek) ale obracałem się w kręgu głównego nurtu rocka. Dzięki winylowi poznałem jazz. To znaczy zacząłem już trochę słuchać jazzu z CD ale dopiero winyl dał mi kopa by poznać tą muzykę bardziej. Jakoś nie wyobrażam sobie słuchać starych płyt Milesa, Coltrane’a, Wesa Montgomery czy Oscara Petersona ze srebrnego krążka. Poza jazzem poznałem sporo innych dźwięków po które bym chyba nie sięgnął.

Poza tym zaspokaja moją potrzebę kolekcjonowania. Są ludzie, którzy zbierają różne mniej lub bardziej dziwne przedmioty, są tacy którzy nie zbierają nic. Ja zbieram płyty.

Dalej. Nostalgia, o której już było. Ta czarna płyta cofa mnie do czasów dzieciństwa, no i pozwala spełnić dziecięce marzenia, bo ja odkąd zacząłem się interesować muzyką zawsze marzyłem o płytach. Teraz są na wyciągięcie ręki.

No i winyl daje bardzo fajny dźwięk, o którym jeszcze za chwilę napiszę.

O japońskich winylach :

To nie prawda, że japońskie winyle są najlepsze. Przerzucając masę płyt mogę stwierdzić, że nie ma możliwości, aby to jednoznacznie stwierdzić. Z winylami jest trochę jak z ruletką, trzeba wiedzieć jak obstawiać wtedy jest szansa na wygraną. Mnie czasami udaje się wygrać.

Dlaczego jednak te „Japoneczki”:

Japończycy nagrywają swoje płyty trochę inaczej niż reszta świata, pasmo jest bardziej wyrównane, skraje pasma raczej nie podbite. Dźwięk jest bardzo klarowny. Jednym się to podoba innym nie.

Tworzywo winylowe jest świetne, bardzo ciche. Odtwarzając inne wydania często słychać szum pochodzący od nośnika, w japońskich jest to marginalne doznanie.

Poligrafia – mistrzostwo świata. Kiedy w europejskich wydaniach mamy do czynienia z cienkimi rachitycznymi okładkami, w amerykańskich z trochę grubszymi (ale one też dosyć łatwo się niszczą i farba dosyć szybko się ściera) Japończycy proponują grube, wyjątkowo sztywne opakowania z dodatkowymi insertami, bookletami itp. Mniammm…

Stan płyt. Japońskie winyle są najczęściej bardzo zadbane. Nie wiem z czego to wynika, ale bardzo rzadko spotyka się japońskie płyty mocno zniszczone.

Czy „japonki” maja jakieś wady? Mnie przychodzą do głowy dwie:

Po pierwsze: cena, japońskie są przeważnie droższe niż inne, no ale tutaj działa rynek i cenę ustala prawo równowagi podaży z popytem.

Po drugie: japońskie winyle nie są dla tych kolekcjonerów, którzy zbierają oryginalne wydawnictwa. Oryginalne, czyli jak Black Sabbath to tylko brytyjski Vertigo Swirl, jak Miles Davis to amerykańska Six Eyes Columbia, a jak AC/DC to australijski Albert Productions. No ale tutaj to wkraczamy na inny poziom cenowy.

Dla mnie japońskie są nie najtańszym, ale najbezpieczniejszym wyborem.

Obrazek posiada pusty atrybut alt; plik o nazwie 7-3.jpg
Meloman w pracy.
Obrazek posiada pusty atrybut alt; plik o nazwie 11-1.jpg
Meloman po pracy

O analogu kontra cyfra

Umówmy się, analog to nisza. Pomimo obecnego gwałtownego rozwoju stanowi tylko niewielki ułamek rynku sprzedaży muzyki. I to się na pewno nie zmieni. Przyszłością są niematerialne nośniki muzyki, czyli pliki. Czy to się nam, analogowcom podoba czy nie.

Wracając do tytułowego porównania to, jeśli chodzi o fizyczność nośnika to dla mnie wygrywa oczywiście winyl. Te piękne okładki, kontakt z płytą i widok obracającego się talerza. Znowu mniamm… Nie przeszkadza mi to, że trzeba zmienić stronę, dbać o płytę, czasem ją umyć lub odkurzyć.

Obrazek posiada pusty atrybut alt; plik o nazwie 12-1.jpg
Rozmiar jednak ma znaczenie.

Jeśli chodzi o dźwięk to już nie jest tak prosto. Długo uważałem, że dźwięk z winyla jest pomimo swych wad niedościgniony. Długo, czyli do czasu, kiedy kupiłem sobie dosyć dobry odtwarzacz CD. Po prostu szkoda mi było muzyki, której na winylu nie ma. No i okazało się, że CD też gra. Mój obecny pogląd na tę sprawę jest taki, że większość zależy od realizacji nagrania, a nie od nośnika. Posłuchajcie sobie nagrań ECM. Nagrania realizowane przez Manfreda brzmią świetnie z winyla, a czasami jeszcze lepiej z CD. Natomiast, jeśli coś jest skopane na etapie realizacji to żaden nośnik nie pomoże.

Tak więc ja polecam winyl + CD

PS. Plików nie mam, ale pewnie kiedyś spróbuję.

O sprzęcie audio:

No, sprzęt jest ważny!!! Ale nie najważniejszy.

Jak sobie przypomnę na czym słuchałem płyt w początku „Drugiej Winylowej Ery” to uważam, że sprzęt nie ma znaczenia. To był plastikowy Technics SLD 30 czy coś podobnego, który można kupić za 300 zł. Do tego jakiś preampik noname. Ale dawał ogromną radość i były ciary!!! Podobnie jak 20 lat wcześniej. Sprzęt, na którym słuchaliśmy muzyki w latach 70 tych i 80 tych pozostawiał wiele do życzenia – ale była jazda!!!

Obrazek posiada pusty atrybut alt; plik o nazwie 13-2.jpg
Sprzęt nie jest najważniejszy , ale lepiej mieć niż nie mieć.

Z drugiej strony, jeśli można to na pewno warto zainwestować w dobry sprzęt, a nawet najlepszy na jaki nas stać. Sam doświadczałem tego wielokrotnie, że po wymianie jakiegoś elementu w torze audio, płyty brzmiały zupełnie inaczej i znowu była ekstaza. Ważne (przynajmniej dla mnie ) jest aby nie popaść w tzw. audiofilia nervosa, bo wtedy wymiana klocków staje się koniecznością i muzyka schodzi na drugi plan. Ja chyba nie popadam w to uzależnienie, bo test czy jesteś melomanem czy audiofilem wskazuje zdecydowanie, że dla mnie bardziej liczy się muzyka. Test jest bardzo prosty, wystarczy szacunkowo wycenić wartość swojego sprzętu audio i porównać z wartością płyt.  Wyższa wartość wskazuje preferencje. U mnie płyty przewyższają wielokrotnie wartość sprzętu.

Wracając do sprzętu, jeśli ktoś lubi ciągły upgrade swego systemu to analog ma przewagę. O ile w torze CD mamy po prostu odtwarzacz i kabel, którym go łączymy ze wzmacniaczem to w torze analogowym tych elementów jest dużo więcej. Poczynając od wkładki przez kabelki łączące ją z preampem, ramię, sam przedwzmacniacz, kable łączące przedwzmacniacz ze wzmacniaczem, a kończąc na napędzie (czyli całym body gramofonu), otrzymujemy ogromną ilość możliwości poprawy naszego systemu. Jeśli ktoś lubi taką zabawę to winyl jest dla niego. Oczywiście znajdą się osoby dla których jest to wada, no ale oni mają pliki i komputer.

O starych winylach i nowych winylach:

W tym przypadku zdanie mam zdecydowanie wyrobione. STARE WYDANIA GÓRĄ!!! Z nielicznymi wyjątkami potwierdzającymi regułę stwierdzam, że stare wydania grają zdecydowanie lepiej niż nowe. Żyjemy w czasach, gdzie jakość produktu ma znaczenie drugorzędne. Liczy się dotarcie do jak najszerszego grona odbiorców co gwarantuje zysk. Niestety z płytami winylowymi takie podejście się nie sprawdza.

Pomijając jakość realizacji, która też niestety zeszła na psy, a koncentrując się tylko na samym nośniku stwierdzam, że te wszystkie wznowienia są dla ludzi, którzy podążają za modą ewentualnie dla pedantów, którzy wszystko muszą mieć nowe. Z jakością dźwięku nie ma to nic wspólnego.

Dodając do tego wysokie ceny nowych płyt (wydania winylowe są 2-5 krotnie droższe od analogicznych wydań na CD) i często dużo droższe od winylowych wydań z epoki, dla mnie werdykt może być tylko jeden. Stare wydania. Oczywiście należy zachować rozsądek i mieć trochę szczęścia, aby nie „zabublić” sobie kolekcji starymi, zniszczonymi płytami. Ale jak już wspomniałem wcześniej, w winylu jak w ruletce trzeba wiedzieć jak obstawiać. Mnie się udaje, myślę, że 90% mojej kolekcji to płyty w prawie idealnym stanie. A te pozostałe 10 % to też nie szrot tylko troszkę gorszy stan.

Skoro rozprawiliśmy się ze starym materiałem to co zrobić z nowym, czyli z muzyką nagraną współcześnie, która ukazuje się jednocześnie na winylu i na CD. Tutaj nie mamy wyjścia, bo nie ma starych wydań. I jest problem, bo niestety wiele tych nowych winyli jest po prostu słabych. Pomijając okładki, które często są ładne, sama płyta już po wyjęciu z koperty pozostawia wiele do życzenia. Wielokrotnie nowe zapieczętowane winyle miały ślady palców, brudy i były porysowane. Zdarzały się też płyty krzywe. Oczywiście taką płytę można zareklamować, ale ja nie po to kupuję, aby reklamować, a poza tym płyta wymieniona jest najczęściej taka sama.

Apogeum tych frustracji przeżyłem kilka dni temu, kiedy kupiłem nową płytę Włodka Pawlika Night In Calisia. Zachęcony piękną okładką wysupłałem 99,99 zł (wydanie CD 19,99 !!!) i pobiegłem do domu słuchać. Okładka – super, włożona w dodatkową folię ochronną – pięknie, dalej zadrukowane koperty na płyty – też fajnie. Ale to koniec zachwytów. Płyt nie można wyjąć z kopert!!!  Jakiś geniusz zaprojektował tak ciasne koperty, że płyta po prostu nie chce wyjść. Nie chcę wiedzieć jak wciskano tą płytę do koperty. Aby ją wyjąć trzeba koperty rozciąć, czyli zniszczyć. Koperty oczywiście sztywne, winyl po wciśnięciu w nie jest już porysowany. Zgroza. Do tego oczywiście ślady palców i brudy na płycie. Dzięki temu płyta nowa po położeniu na talerz już delikatnie trzeszczy. Gdyby ją kilkakrotnie wcisnąć i jakoś wyjąć z tych kopert nadawałaby się do śmieci. Ja tego wydania nie polecam.

Ponieważ nie jest to odosobniony przypadek rozważam zakup nowej muzyki na CD, a przynajmniej chciałbym zachować rozsądek i dowiedzieć się jak dane wydanie wygląda, aby podjąć odpowiednią decyzje, bo do tej pory coś kazało mi kupować te nowe winyle i niestety mam z tego powodu kilka knotów.

Aby nie kończyć negatywnie powiem, że są wyjątki i zdarzają się nowe super winyle. Proszę sprawdzić np. krajową firmę OBUH, bardzo mało informacji w sieci i bardzo mały katalog, ale jakże pyszne produkty.

To już będę kończył, bo pewnie trochę nudzę.

Bardzo dziękuję, jeśli doczytaliście do końca. CDPNN czyli ciąg dalszy prawdopodobnie nie nastąpi.

Mariusz”

Tekst: Mariusz Kurczewski

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Napisz tutaj komentarz
Wpisz imię